czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział VIII

*Elizabeth*
Obudziłam się. Było mi gorąco. Obróciłam głowę i zamarłam. Obok mnie leżał Harry. Miał rozchylone usta. Wolno oddychał a jego ręka była owinięta wokół mojej talii. Pachniał miętą i wodą kolońską.
Ruszyłam nogą a rozrywający ból przeszedł moje ciało. Zoriętowałam się, że mam ranę na nodze. Moje nadgarstki były opatrzone. Pomyślałam, że tego nie mógł zrobić Harry ale z drugiej strony nikogo innego nie było.
Miałam wstać z łóżka kiedy chłopak wydał z siebie pomruk. Przetarł swoje oczy dłońmi.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął sie do mnie.
Co do kurwy?! Przecież mnie nienawidzi.
-Cześć kochanie.
Powiedział sennie jak gdyby nigdy nic.
-Co ty wyprawiasz? Odsuń się ode mnie. Boje się ciebie! Co mi zrobiłeś?!
Wydarłam się na niego.
Wyraz jego twarzy się zmienił. Widziałam, że mięśnie na jego ramionach się napieły.
-Co ja ci zrobiłem? Próbowałaś zwiać a to nie był dobry ruch.
Wstał z łóżka (co to za łóżko?!).
-Słuchaj, chce z tobą porozmawiać. To ważne i nie musisz sie bać.
Pewnie zauważył, że drżę. Byliśmy twarzą w twarz. Pochylił się do mnie. Jego ciepły oddech uderzył w moją twarz.
-Wiem jak ci pomóc. Twój tata żyje ale nie wiem jak długo to potrwa. Graham nigdy się nie pieści. Uwierz na słowo. Jeśli uda mi się go odciągnąć od twojego ojca, ty możesz go uratować.
-Dlaczego chcesz mi pomagać? To pewnie jakiś podstęp.
Oparłam ręce na piersi. Obrazy mojego ojca pobitego do nieprzytomności przemknęły przez mój umysł.
-Mam swoje powody aby nienawidzić Grahama i tak naprawdę jestem w tym gangu aby sie na nim odegrać.
-Ale co ja i mój ojciec mamy z tym wspólnego?
-W sumie nic ale mam ochotę wam pomóc i bardzo mi się spodobałaś.
W moim brzuchu latało stado motyli. Czerwień oblała moje policzki.
-Oj nie rób takiej miny! Dobrze wiesz jak działasz na facetów.
Dotkną palcami mojej rozgrzanej skóry na twarzy. Nie z własnej woli przymknęłam oczy. On obserwował jak działa na mnie jego dotyk.
*Harry*
Rozpływałem się. Jej skóra była taka delikatna i ciepła. Chciałem ją pocałować ale wiedziałem, że to nie będzie na miejscu.
-Słuchaj skarbie, musze jechać do Grahama i wyczaić gdzie trzymają twojego tatę. Potem będziemy myśleć co dalej.
Spojrzała na mnie a błękit jej oczu sprawił, że straciłem grunt pod nogami.
-Musisz mnie zabrać.
Powiedziała do mnie załamującym się głosem.
Przytaknąłem. Chciała wstać ale rana w jej nodze sprawiła, że opadła na łóżko. Podszedłem do niej i podniosłem ją na rękach. Pisnęła zaskoczona moim ruchem.
-Postaw mnie. Jestem za ciężka!
Marudziła mi nad uchem. Jak mogła tak mówić? Była taka lekka i delikatna.
Postawiłem ją przed drzwiami do samochodu. Otworzyłem pojazd i pomogłem jej usiąść.
Po chwili jechaliśmy w stronę miasta. Spojrzałem na nią. Była ubrana w sukienkę. Tą samą, w której była na imprezie. Pomyślałem, że ucieszyła by się z nowych ubrań.
-Pojedziemy w jedno miejsce, okey?
Na moje słowa odwróciła głowę od szyby i przytaknęła.
Zapanowała długa cisza. Włączyłem radio. Rockowa muzyka zabrzmiała w moim samochodzie. Chyba piosenka spodobała się Elizabeth, ponieważ zaczęła bębnić palcami o swoje kolano w rytm muzyki.
Zbliżaliśmy się do sklepu odzieżowego w małym miasteczku.
-Elizabeth, musisz kupić sobie ciuchy. Nie to że ta sukienka jest brzydka czy coś bo jest tak seksowna, że staje mi na sam widok tylko możesz się zaziębić.
Róż oblał jej policzki pewnie przez mój komentarz.
-Okey, tylko nie mam pieniędzy.
-Tym się nie martw.
Opuściliśmy auto i ruszyliśmy w stronę sklepu. Elizabeth wybrała czarne rurki, bluze i trampki. Wyglądała uroczo.
Gdy opuszczaliśmy sklep nadal mi dziękowała za ubrania. 

~Szanujesz moją prace? Zostaw komentarz~

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział VII

*Harry*  
Moje nerwy nie wytrzymywały. Miałem dość tej całej szopki!
Z tą dziewczyną było stanowczo za dużo problemów.
Wsiadłem do swojego samochodu i ruszyłem w stronę cmentarza. Kochałem to miejsce. Tu spotykałem się z moim ojcem.
Wysiadłem z auta. Udałem się na grób Joe'go Styles'a.
Byłem dumny, że mogę nosić to nazwisko. Mój ojciec był bohaterem. Stanąłem przed miejscem, w którym spoczywał tata
-Nie daję rady. Wszystko co robię czynie z myślą o Tobie. Ciężko mi.
Załkałem. Położyłem różę na grobie ojca.
-Tak wiele wycierpiałeś przez Grahama. Muszę to zmienić. Teraz on będzie cierpiał. 
Usiadłem na ławeczce i wpatrywałem się w kawał marmuru. Przypomniało mi się jak ojciec zabierał mnie każdego ranka do piekarni i kupował świeże bułeczki.
Pojedyncza łza kapła na moje czarne rurki.
Uśmiechnąłem się, ponieważ uświadomiłem sobie, że tylko tata potrafił mnie wzruszyć. Sięgnąłem do kieszeni po paczkę fajek. Dopiero wtedy zoriętowałem się, że nie mam kluczyków od kajdanek. Moje oczy rozszerzyły się do niezwykłych rozmiarów. Biegiem ruszyłem w stronę parkingu przed cmentarzem.
*Elizabeth* 
Wydostałam się z tej rudery. Moje nadgarstki bolały. Chwiałam się na nogach. Brak pożywienia dawał się we znaki.
Biegłam. Długo biegłam.
W pewnej chwili usłyszałam ryk silnika. Polną drogę, którą biegłam oświetlił blask świateł samochodowych.
Gwałtownie skręciłam w rów. Upadłam na coś ostrego. Z mojej nogi wystawał kawał szkła. Bolało jak cholera.
Powoli traciłam przytomność. Jedyne co zdążyłam zobaczyć to zielone oczy i bujne włosy, delikatne i miękkie.
*Harry*
-Wstawaj!
Wydarłem się chwytając ją za ramie. Odpłynęła, jeszcze tego mi było trzeba.
Już miałem ją szarpnąć ale zauważyłem szkło w jej nodze. Auć!
Szybko skoczyłem do samochodu po apteczkę. Bałem się wyjąć jej to szkło. Mogło ją chelrnie boleć a tego nie chciałem. Zrobiłem to powoli, najdelikatniej jak umiałem. Obandarzowałem jej nogę gdy nagle dostrzegłem rany na nadgarstkach Elizabeth. Jezu, chyba zostane pielęgniarką na cały etat.
Opatrzyłem i te rany.
Wziąłem ją na ręce. Była taka lekka, delikatna. Jak mogłem chcieć ją skrzywdzić. Położyłem Elizabeth na tylnim siedzeniu samochodu.
Jechałem powoli. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Jussa.
Odebrał po dwóch sygnałach.
-Słuchaj, masz jakieś 5 minut na zorganizowanie łóżka tak wygodnego, że na sam widok chce się w nim pieprzyć.
Nie czekałem na odpowiedź i rozłączyłem się.
Podobała mi się Elizabeth, nawet bardzo.
Zapragnąłem traktować ją jak księżniczkę. Moją księżniczkę.
Zatrzymałem się przed tą budą. Księżniczki zasługują na pałace.
Przed wejściem stał Juss. Podeszłem do niego a on wyciągną do mnie rękę ale zignorowałem to. Szczeniak mnie wkurza.
-Załatwiłeś to co chciałem?
-Taa, spokojnie. Ale się wkręciłeś.
Nie mogłem uwierzyć, że ten szczyl się odzywa do mnie w ten sposób.
Zamachnąłem się i trafiłem go moimi kostkami prosto w twarz. Chłopak osuną się na nogach. Ups.
Wziąłem na ręce Elizabeth i ruszyłem w stronę budynku.
Kątem oka zobaczyłem krew na nosie Justina. Nie było mi go szkoda.
Mimo, że go nie lubiłem wywiązał się z zadania. Łóżko było dwuosobowe. Prawidłowo.
Położyłem moją księżniczkę na materacu.
Wyglądała pięknie.
Oderwałem rękaw od mojej koszuli i zamoczyłem w kałuży.
Potarłem jej czoło. Powoli otworzyła oczy.
Zobaczyłem błękit jej źrenic. Była cudowna.
-Zimno mi.
Wyszeptała. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawe, że jest tylko w mega seksownej sukience.
Wyciągnęła do mnie dłoń. Przyciągnąłem ją do siebie.
Oczy Elizabeth znowu się zamknęły.
Zasnęła w moich ramionach.
Niespodziewanie wszedł Juss.
Zaczął się podśmiechiwać ale pokazałem mu środkowy palec.
Zciągnąłem buty i położyłem się z moją księżniczką.
Razem zasneliśmy

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział VI

*Harry* 
Jezu! Co ja zrobiłem?! Nie chciałem tego. Co mi się dzieje? Nigdy nie podniosłem ręki na kobietę ale z drugiej strony żadna się tak do mnie nie odnosiła. Nie powinna była tego robić. To jej wina. ostatni raz na nią spojrzałem. Moim oczom ukazała się jedna, samotna, pełna bólu łza. Zapragnąłem ją przytulić, przeprosić, błagać o przebaczenie, ale nie. Niby już zagojona rana z przeszłości mi nie pozwalała. Gwałtownie się odwróciłem i ruszyłem w stronę wyjścia.
Musiałem odwiedzić jedno miejsce. 
*Elizabeth* 
W jego oczach buzowała złość, agresja, nienawiść. Bałam się go. Wiedziałam, że jest w stanie zrobić mi krzywdę. Wyszedł stąd jak huragan.Nie usłyszał nawet brzdęku upadających kluczy. moja jedyna szansa na ratunek leżała jakieś 3 metry ode mnie. otarłam łzę, wzięłam głęboki oddech i byłam gotowa. Nie wiedziałam gdzie jestem, jak daleko od domu, która jest godzina. NIC. Ale jednego byłam pewna. Chciałam uciec od tego okropnego miejsca. Szarpnęłam rękami z nadzieją, że to pomoże mi w wydostaniu się. Wiele razy próbowałam zerwać z siebie kajdanki ale to tylko powodowało powstawanie nowych ran na moich nadgarstkach. Byłam tam kilka dni. Mało jadłam i spałam. Harry czasami przynosił mi jedzenie ale upychałam je pod materacem. Nie chciałam jego litości. Uniosłam się z łóżka. Stałam na własnych nogach. Od upuszczonych kluczy dzielił mnie metr. Postanowiłam przemieścić się razem z łóżkiem. Ciągłam je w stronę  mojego wybawienia. Stal kajdanek ocierała mi się o otwarte rany. Wiedziałam, że będą blizny. Wyciągnęłam rękę i poczułam chłodne uczucie wolności. W mych rękach spoczywały kluczyki.
Szybko zdjęłam to żelastwo z nadgarstków. Krew ciekła mi po dłoniach.
________________________________________________________________________________